Kibice z całego świata od lat debatują, czy był to najlepszy finał Ligi Mistrzów w historii. Niektórzy podnoszą nawet, że mecz FC Liverpool-AC Milan to jeden z największych come back’ów w historii całego sportu. Ile głosów w dyskusji, tyle opinii, faktem jest, że finał Ligi Mistrzów z 2005 roku zapisał się na kartach piłki nożnej nie tylko ze względu na spektakularny powrót do gry Anglików – to też inspirująca historia bezgranicznej kibicowskiej miłości do klubu, a także lekcja… psychologii – a w rolę nauczyciela wcielił się polski bramkarz Jerzy Dudek, którego taniec mający zdekoncentrować rywali po dziś dzień jest masowo oglądany na YouTubie i przypominany w światowych serwisach informacyjnych. Wspominamy kapitalny finał Champions League z 25 maja 2005 roku.
Stwierdzenie, że AC Milan był faworytem tego meczu, byłoby lekkim niedopowiedzeniem. Włoska drużyna była napakowana międzynarodowymi supergwiazdami i to na każdej pozycji. Bramkarz Dida, obrońca Cafu i ofensywny pomocnik Kaka to mistrzowie świata z 2002 roku, kiedy to ich Brazylia pokonała w finale Mundialu Niemców. Do tego dodajmy legendarnego Paolo Maldiniego na boku obrony, Alessandro Nestę i Jaapa Stama w centrum defensywy, Gennaro Gattuso i Andreę Pirlo w środku pola, nie wspominając o genialnym Andriju Szewczence – zdobywcy Złotej Piłki dla najlepszego piłkarza świata 2004 roku. Na ławce siedzieli tacy piłkarze jak Rui Costa, zaś całą drużyną dowodził Carlo Ancelotti – w ostatnich latach chyba najbardziej (lub jeden z najbardziej) utytułowany trener na świecie. To była spektakularna ekipa. Liverpool nie mógł się pochwalić aż takimi gwiazdami, natomiast zespół z miasta Beatlesów również miał na kogo postawić. Największą gwiazdą The Reds był środkowy pomocnik i kapitan Steven Gerrard. Angielskiego pomocnika wspomagali m.in. Luis Garcia, Harry Kewell, Xabi Alonso czy Milan Baros, czyli piłkarze uznani, jednak na pewno nie o takim statusie ja gracze Rossoneri. Przed meczem za każdą złotówkę postawioną na Milan można było wygrać 2,11 zł, natomiast w przypadku Liverpoolu było to już 3,64 zł.
I już sam początek meczu pokazał, kto będzie dominować, przynajmniej w I połowie, na stadionie w Stambule. Zaledwie 50 sekund potrzebowali piłkarze Milanu, aby po raz pierwszy pokonać bramkarza The Reds Jerzego Dudka. Bramkę z woleja po dośrodkowaniu zdobył Paolo Maldini. Gol doświadczonego obrońcy ustawił przebieg gry na kolejne minuty, Liverpool próbował przejąć inicjatywę, jednak Anglicy kompletnie sobie z tym nie radzili, na co wpływ mogła mieć taktyka trenera Rafy Beniteza. Otóż hiszpański trener zespołu z Wysp zostawił na ławce pewniaka do gry – Dietmara Hammana, wystawiając w jego miejsce Harry’ego Kewella’a, który nie był w pełni sił. AC Milan z kolei grał swoje, z żelazną konsekwencją realizując przedmeczowe założenia, co przyniosło skutek w 39 minucie. Po indywidualnej akcji Szewczenki gola zdobył Hernan Crespo, który pewnym strzałem wykorzystał podanie Ukraińca. Tuż przed przerwą gola do szatni strzelił ponownie Crespo i Liverpool schodził na przerwę przegrywając 0:3.
W szatni Anglików dominowało przygnębienie, zawodnicy bardziej skupiali się na tym, aby nie skompromitować się w najważniejszym meczu sezonu. Tak wspomina to Djibril Cisse, ówczesny piłkarz Liverpoolu:
Benitez wszedł do szatni, zrobił swoją przemowę, mówił, że nie możemy się poddawać i że musimy szybko strzelić gola. Wtedy wstał Steven Gerrard i poprosił cały sztab szkoleniowy, żeby wyszedł, ponieważ chce być sam tylko z zawodnikami. Wszyscy trenerzy wyszli, nawet fizjoterapeuci, którzy zajmowali się potrzebującymi piłkarzami. Stevie powiedział, że Liverpool to wszystko co ma, to klub, który jest wszystkim czego doświadczył i nie chce być tylko powodem do śmiechu w historii Ligi Mistrzów. Powiedział, że jeśli go szanujemy i kochamy jako kapitana, musimy się otrząsnąć i wrócić do meczu.
Kiedy wychodzili na drugą połowę, usłyszeli coś niesamowitego. Fani Liverpoolu śpiewali hymn klubu „You’ll never walk alone” (ang. Nigdy nie będziesz szedł sam, więcej o tym utworze pisaliśmy tutaj). Piłkarze poczuli, że kibice są z nimi na dobre i na złe, a zarazem zagrzali ich do walki. The Reds poczuli, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
I rzeczywiście, 9 minut po wznowieniu gry nadzieję przywrócił kapitan Gerrard, który znakomitą główką po dośrodkowaniu Johna Arne Riise pokonał bramkarza Milanu Didę. Nie minęły dwie minuty i już zrobiło się 3:2 – kontaktowego gola strzałem z dystansu zdobył Vladimir Smicer, wprowadzony w przerwie za Kewella. Liverpool nabrał wiatru w żagle, podopieczni Beniteza rzucili się na zszokowanych przeciwników, chcąc wykorzystać moment dezorientacji piłkarzy Milanu. W 59 minucie Gattuso faulował w polu karnym Gerrarda, a sędzia nie miał wątpliwości – rzut karny. Do piłki podszedł Xabi Alonso, który znalazł się pod niewyobrażalną presją. Strzał Hiszpana obronił Dida, lecz ten od razu poszedł na dobitkę, pakując piłkę pod poprzeczkę. Jak wielki to był dla niego ciężar niech świadczy fakt, że około godzinę później w serii rzutów karnych w ogóle nie chciał wykonywać „jedenastki”. Mimo kilku dobrych okazji z obu stron, regulaminowe 90 minut zakończyło się wynikiem 3:3, potrzebna była więc dogrywka.
Z perspektywy całego meczu wydaje się, że najbardziej spektakularna akcja spotkania wydarzyła się w właśnie w dodatkowym czasie gry. Była 118 minuta, obie drużyny balansowały już na granicy wytrzymałości, a na tablicy wyników dalej utrzymywał się wynik 3:3. Serginho dośrodkowuje w pole karne wprost na głowę Szewczenki. Ukrainiec strzela, ale jego strzał świetnie broni Dudek. „Szewa” jednak dopada do odbitej piłki i z około 1-2 metrów uderza „ile fabryka dała”! Polski bramkarz w ostatniej chwili wyciąga rękę, kapitalnie broniąc strzał napastnika Milanu.
Wszyscy się mnie pytają: jak to zrobiłeś? A ja za każdym razem odpowiadam: nie wiem
– mówi z rozbrajającą szczerością Dudek.
I tym oto sposobem dotarliśmy do serii rzutów karnych. Chwilę przed ich rozpoczęciem Jamie Carragher, obrońca Liverpoolu, namawiał Dudka, aby próbował wyprowadzić przeciwników z równowagi. „Zrób Grobbelaara” – powtarzał w kółko Anglik. Oczywiście było to nawiązanie do Bruce’a Grobbelaara (bramkarza Liverpoolu w latach 1980-1994) i jego ekwilibrystycznych ruchów podczas rzutów karnych w finale Pucharu Mistrzów w 1984 roku przeciwko Romie (wygranych przez The Reds).
Polak przed pierwszą jedenastką, wykonywaną przez Serginho, zaczął robić pajacyki, chcąc wybić z rytmu strzelca. Udało się, Brazylijczyk posłał piłkę wysoko nad poprzeczką, a Polak zaczął się zastanawiać, że to może być sposób na Włochów. Zawodnicy Liverpoolu się nie mylili, zaś Dudek po raz kolejny obronił karnego, tym razem Andrei Pirlo.
Przy strzale Pirlo wyskoczyłem z półtora metra za linię, bo on wyczekiwał, chciał mnie położyć, ale się nie dałem. Wiedziałem, że jak po udanej interwencji zerknę na sędziego, żeby się upewnić czy jest ok, to on może uznać, że nie jest. Udało mi się zachować niesamowitą pewność siebie
– mówił Dudek w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.
Przed ostatnim karnym Liverpool prowadził jedną bramką. Jeśli Polak obroni strzał Szewczenki (nie pierwszy raz w tym meczu) to The Reds po ponad 20 latach zdobędą upragniony Puchar. Ukrainiec uderzył w środek, a Jerzy Dudek rzucając się w swoje prawo, zostawił rękę, broniąc strzał i pieczętując triumf w ten magiczny wieczór.
Na pewno zawodników Milanu wybiłem tym z automatyzmu, z ich strefy komfortu, a założyłem swoją strefę komfortu. Natomiast określenie „Dudek dance” przez lata mnie denerwowało, ale dziś nawet je lubię
– mówił ostatnio dla portalu sport.pl były bramkarz.
AC Milan – FC Liverpool 3:3 (3:0). Karne: 2:3.
Bramki: Maldini 1, Crespo 39, 44 – Gerrard 54, Šmicer 56, Xabi Alonso 60.
AC Milan: Dida, Cafu, Maldini, Stam, Nesta, Gattuso (Rui Costa 112‘), Seedorf (Serginho 86‘), Pirlo, Kaká, Szewczenko, Crespo (Tomasson 85).
Liverpool: Dudek, Finnan (Hamann 46‘), Traoré, Hyypiä, Carragher, Riise, Gerrard, Luis Garcia, Alonso, Kewell (Šmicer 23), Baros (Cissé 85‘).
Źródło: Przegląd Sportowy/sport.pl/Opracowanie własne
Fot. Lic. Shutterstock