siatkówka

Emocjonalny rollercoaster zakończony mistrzostwem świata. Polska droga do wielkości

Czy jest jakaś inna dyscyplina sportowa, w której polska drużyna narodowa jest aktualnym mistrzem świata, broniąc jednocześnie tytuł wywalczony na poprzednim czempionacie? Bez dwóch zdań reprezentacja Polski w siatkówce zapisała się w annałach sportu nie tylko w wydaniu krajowym, ale także globalnym. Przypominamy ostatni turniej Mistrzostw Świata, rozegrany w 2018 roku na parkietach we Włoszech i w Bułgarii.

A trzeba przyznać, że momentami była to ostra jazda bez trzymanki – kłótnie pod siatką i czerwone kartki, pechowe porażki, momenty słabości, kontuzja kapitana, niemoc lidera. Polacy wszystko przetrwali, wychodząc z tego jeszcze mocniejsi niż kiedykolwiek. Ale po kolei.

Biało-czerwoni światowy czempionat rozpoczęli więcej niż solidnie. Pięć meczów, pięć wygranych, wszystkie w stosunku 3:0 lub 3:1. A za rywali nie mieliśmy przecież żadnych kelnerów, tylko m.in. mocnych i bardzo niewygodnych Irańczyków czy gospodarzy – Bułgarów. Schody miały zacząć się w drugiej rundzie…

Tam na pierwszy ogień zmierzyliśmy się z Argentyną, zespołem niebezpiecznym, który od kilku dobrych lat stanowi szeroką światową czołówkę. Albicelestes przystępowali jednak do tej fazy z aż trzema porażkami, które liczyły się w tabeli, Polska zaś z kompletem zwycięstw – łatwo było wskazać faworyta. Wtedy też przekonaliśmy się, ile znaczy obecność w zespole Michała Kubiaka. Kapitan musiał opuścić ten mecz ze względu na zatrucie pokarmowe. Argentyńczycy nie walczyli w tym meczu o nic więcej, jak o honor, bowiem nie mieli szans na awans do kolejnej fazy. Podopieczni Vitala Heynena po pełnym zwrotów akcji meczu przegrali z niżej notowanym rywalem 2:3, mimo iż w tie-break’u prowadzili już 14:11. Pod koniec spotkania na ławce Argentyńczyków szalał legendarny trener Julio Velasco pokazując nawet słynny gest Kozakiewicza.

Nastroje przed kolejnym meczem meczem nie były idealne, a już musieliśmy się szykować do starcia z jednym z faworytów całych mistrzostw – Francją. Vital Heynen apelował przed spotkaniem do mediów, aby dali spokój zawodnikom, a swoją krytykę skupili na nim.

Nie bardzo to pomogło – Francuzi pewnie wygrali 3:1, chociaż jak twierdzi asystent Belga, Michał Mieszko Gogol, to podczas tego meczu dokonała się przemiana w zespole:

Pierwsze dwa sety zagraliśmy słabo, ale od trzeciego seta zaczęliśmy grać naprawdę bardzo dobrą siatkówkę. Udało nam się wygrać tę trzecią partię, nie udało czwartej, ale to przez to, że Francuzi zaczęli naprawdę fantastycznie bronić i wypracowali sobie przewagę, której nie potrafiliśmy zniwelować.

Wszystko miało się wyjaśnić w starciu z Serbami. Polacy potrzebowali zwycięstwa z już pewnymi awansu rywalami, w przeciwnym wypadku zamiast do Turynu na kolejną fazę, musieliby bookować bilety na powrót do Warszawy. Nasza drużyna rozbiła dotychczasowych liderów grupy 3:0, odpowiednio w setach do 17, 16 i 14. Niektórzy twierdzili, że Serbowie odpuścili, mając już awans w garści. Widać jednak było w grze biało-czerwonych znaczący postęp. Do swojego poziomu wrócił nasz „bombardier” Bartosz Kurek, który przełamał się po dwóch nieudanych meczach. Do składu powrócił również kapitan Kubiak, dając pozytywny impuls swoim kolegom. Polacy awansowali do kolejnej fazy, gdzie mieli się zmierzyć z Włochami i… Serbami. Tak, zaprawieni siatkarscy kibice wiedzą, że terminarz i drabinka podczas imprez organizowanych przez FIVB ma niewiele wspólnego z logiką i zdrowym rozsądkiem.

Cztery dni później ponownie po drugiej stronie siatki stanęła drużyna z Bałkanów. Tylko tym razem miało nie być tak prosto. Serbowie uskrzydleni pokonaniem Włochów 3:0 byli niezwykle pewni siebie, a porażkę z poprzedniej fazy tłumaczyli faktem, że mieli zapewniony awans. Podopieczni Heynena jednak nic sobie nie robili z buńczucznych zapowiedzi rywali… ponownie wygrywając 3:0. Trzeba jednak przyznać, że mecz miał zupełnie inny przebieg, przez większość rywalizacji gra toczyła się punkt za punkt, a Serbowie mieli dogodne okazje na wygranie co najmniej seta. Jednak chłodna głowa Polaków wzięła górę nad gorącą, bałkańską krwią. Spotkanie wygraliśmy w setach 28:26, 28:26, 25:22.

Biało-czerwonym do awansu brakowało zaledwie wygrania jednego seta w kolejnym meczu, tym razem z Włochami. Nasi siatkarze dokonali tego już w pierwszym secie, zamykając drogę do awansu współgospodarzom imprezy. Ostatecznie przegraliśmy ten mecz 2:3, jednak po premierowej partii trener wystawił rezerwowy skład. W półfinale mieliśmy zmierzyć się z Amerykanami, a potyczka ta była określana jak przedwczesny finał.

I rzeczywiście poziom meczu był kosmiczny. Co set to sytuacja diametralnie ulegała zmianie – w premierowej partii to Polacy wygrali 25:22. W kolejnych dwóch setach to USA przejęło inicjatywę, wygrywając do 20 i 23. W czwartej odsłonie to znowu biało-czerwoni uzyskali niewielką przewagę, której nie oddali do końca seta (25:20). O tym, kto zagra w finale, miał rozstrzygnąć tie-break. Już od samego początku Polacy odskoczyli na kilka punktów (6:1, 8:3). Tam w ataku brylował Bartosz Kurek i Michał Kubiak, a bardzo ważną zmianę dał Aleksander Śliwka, który zastąpił zupełnie nie radzącego sobie Artura Szalpuka. Śliwka właściwie nie uczestniczył w ataku, jednak jego znakomita gra w defensywie znacząco przyczyniły się do ostatecznego wyniku. Mecz zakończył skuteczną kiwką Kubiak, a Polska po raz kolejny po 2014 roku miała zagrać w finale MŚ i to znowu z Brazylią.

Wydawało się, że przed decydującym starciem z Canarinhos to Polska jest minimalnym faworytem. Jeszcze przed turniejem mówiło się, że to już nie ta sama, wielka Brazylia, w której prym wiedli m.in. Giba, Murillo czy Ricardo. Podopieczni Renana Dal Zotto jednak zaskoczyli ekspertów dochodząc aż do finału.

Zarówno wśród ekspertów, jak i polskich kibiców oczekiwania były ogromne – wydawało się, że najtrudniejsza przeszkoda po upragniony Puchar Świata już za nami. I…. tak właśnie było.

Utytułowany przeciwnik owszem, w każdym secie zmuszał Polaków do gry na maksymalnych obrotach, jednak to biało-czerwoni mieli inicjatywę przez większość meczu. Brazylijczycy jednak zrywali się w końcówkach setów, torpedując naszych przyjmujących potężnymi zagrywkami. Pierwszą odsłonę finałowego starcia wygraliśmy dopiero na przewagi 28:26, mimo iż prowadziliśmy już 23:20. Zwycięska końcówka wpłynęła pozytywnie na obrońców tytułu. Polska pewnie triumfowała w drugiej partii 25:20 i do upragnionego tytułu brakowało tylko, albo aż jednego seta. W partii numer trzy biało-czerwoni pewnie zmierzali do wygranej, w pewnym momencie prowadząc nawet 19:14. Canarinhos, podobnie jak w pierwszej odsłonie, doprowadzili jednak do nerwowej końcówki. Na nic to jednak się zdało, bo Polacy oprócz znakomitej drużyny jako całość, mieli w swoich szeregach takie indywidualności jak Kubiak, Drzyzga czy Kurek. I to ten ostatni, który został wybrany MVP całych mistrzostw, zakończył mecz pewnym atakiem z prawego skrzydła. Komentatorzy Polsatu Wojciech Drzyzga i Tomasz Swędrowski mogli powiedzieć słynne: „OBRONILIŚMY TYTUŁ MISTRZÓW ŚWIATA”.

Polacy po raz drugi z rzędu z rzędu i trzeci w ogóle zostali najlepszą drużyną globu!

Źródło: Opracowanie własne
Fot. Lic. Shutterstock

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: