Norweski szkoleniowiec bierze czas – do zakończenia spotkania zostało kilkanaście sekund. To decydujący moment kluczowego meczu w kontekście awansu do półfinału Mistrzostw Świata 2009 w piłce ręcznej, Polska – Norwegia. Na tablicy wyników remis 30:30. To rezultat, który nie promuje ani Skandynawów, ani Polaków, tylko Niemców. Przeciwnicy biało-czerwonych stawiają wszystko na jedną kartę – wycofują bramkarza i mają przewagę jednego zawodnika w ataku. Trener reprezentacji Polski Bogdan Wenta stara się zachować spokój: „Oni wycofają bramkarza. Przerywamy, przejmujemy piłkę, i mamy pustą bramkę. Tylko spokojnie, mamy 15 sekund, mamy dużo czasu”. Jak się okazało, były to prorocze słowa.

Cofnijmy się zaledwie o kilka dni. Wtedy nastroje zarówno wśród polskich kibiców, jak i w samej reprezentacji były zgoła odmienne. Nasi szczypiorniści 22 stycznia ulegli Niemcom aż 23:30 w ostatnim meczu pierwszej fazy MŚ, rozgrywanych w Chorwacji. Biorąc pod uwagę, że biało-czerwoni przegrali jeszcze z Macedonią (29:30), do następnej rundy „zabrali” ze sobą dwie porażki, zero remisów i zero wygranych (z „naszej” grupy wyszli również Macedończycy i Niemcy, a w drugiej fazie liczył się bilans meczów z drużynami, które awansowały z danej grupy).
Polska przed rozpoczęciem drugiej fazy zajmowała ostatnie miejsce, już na starcie tracąc cztery punkty (czyli dwa zwycięstwa) do Niemców i Duńczyków. Podopieczni Bogdana Wenty mieli tylko matematyczne szanse na awans, bo oprócz podstawowego warunku, czyli wygranej we wszystkich meczach, musieli również liczyć na korzystne rozstrzygnięcia w innych spotkaniach. Ciężko jednak było się spodziewać, że biało-czerwoni po naprawdę słabej grze w pierwszej fazie czempionatu, będą w stanie ograć jednych z faworytów do triumfu Duńczyków, a także solidnych i niewygodnych Serbów oraz Norwegów.
Marcin Lijewski w rozmowie z TVP Sport:
Po pierwszej rundzie mogliśmy się pakować. Dwie porażki, zero punktów, ostatnie miejsce. Szanse na awans do półfinału były czysto teoretyczno-matematyczne.
– A nawet bliskie zeru – dodawał Michał Jurecki.
Sport wielokrotnie jednak weryfikował różnego rodzaju założenia i przewidywania.
Z czego wynikała metamorfoza polskiego zespołu? Niektórzy twierdzą, że pomogła zmiana środowiska – biało-czerwoni na drugą fazę przenosili się z zimowego i ponurego Varażdinu do wręcz wiosennego Zadaru.
Polacy nie mając nic do stracenia z wielkim animuszem rozpoczęli mecz z faworyzowanymi Duńczykami. Szczelna obrona i błyskawiczne kontry pozwoliły wicemistrzom świata sprzed dwóch lat uzyskać dużą przewagę, która do przerwy urosła wręcz do gigantycznych rozmiarów. Po pierwszych 30 minutach gry prowadziliśmy ze Skandynawami 20:12. Szczególnie dobrze prezentowali się zastępujący Karola Bieleckiego na lewym rozegraniu Michał Jurecki oraz Patryk Kuchczyński, a polski zespół w niczym nie przypominał niemrawej drużyny sprzed kilku dni. W drugiej połowie co prawda Polacy spuścili z tonu, pozwolili nawet zbliżyć się Duńczykom na jedną bramkę, ale w końcówce zachowali więcej zimnej krwi i wygrali 32:28. Sytuacja w tabeli w dalszym ciągu była nie do pozazdroszczenia, przede wszystkim jednak biało-czerwoni odbudowali się psychicznie.
Tamte wydarzenia pokazały jak dużą rolę u sportowców odgrywa głowa
- powiedział Michał Jurecki.
Kolejnymi rywalami rozpędzonych i podbudowanych Polaków byli Serbowie. Zapowiadano, że będzie to twarde i wyrównane spotkanie, czyli takie jak 90% meczów na najwyższym poziomie. W tym jednak przypadku…. wcale tak nie było. Niech przemówią liczby: 21:7 do przerwy, 35:23 na koniec. Polacy zdemolowali Bałkanów, ani na moment nawet nie dając im szans na jakiekolwiek inne rozstrzygnięcie, niż sromotna porażka.
Przed decydującym meczem z Norwegią sprawa była jasna – wygrana Polaków daje im awans do półfinału, zwycięstwo Norwegów premiuje Skandynawów, zaś remis – Niemców.
Było to inne spotkanie od dwóch poprzednich – Orły Wenty nie były w stanie wywalczyć przewagi od początku, a wynik cały czas oscylował w granicach remisu. Czuć było, jak wielkiej wagi jest to mecz. W drugiej połowie to Norwegowie przejęli inicjatywę, wychodząc nawet na 3-bramkowe prowadzenie, na dwie minuty przed końcem meczu wygrywali z Polską 30:28.
Bogdan Wenta dla TVP Sport:
Ten mecz musiał ktoś wygrać i, paradoksalnie, to było największe obciążenie.
Polacy męczyli się w ataku, a defensywa nie była tak szczelna, jak w dwóch poprzednich spotkaniach. Jednak na 35 sekund przed końcem biało-czerwoni wyrównali stan meczu. Mariusz Jurasik opowiadał po latach, że z ławki poszedł jasny przekaz: zero ataku pozycyjnego, tylko szybkie decyzje i ryzyko. 30:30 to wynik, który premiował awansem Niemców. Szkoleniowiec Norwegów poprosił o przerwę, aby ustawić swój zespół na ostatnie sekundy meczu. Chorwacki realizator telewizyjny skupił się jednak na polskim zespole – dzięki temu mogliśmy usłyszeć słynną wypowiedź Wenty:
Jak wprowadzą siódmego zawodnika mają 15 sekund. Przerywać i mamy pustą bramkę. Tylko spokojnie! Mamy dużo czasu. Dawaj, bierzemy to!
Polacy postanowili skupić się na środku obrony, odpuszczając krycie skrzydeł. Był to pomysł Sławomira Szmala, bramkarza reprezentacji, który wziął na siebie odpowiedzialność obrony tej akcji i napędzenie kontry. Norwegowie chcieli jednak zagrać środkiem, przez kołowego Skandynawów – Bjarte Myrhola. Rozgrywający Kristian Kjelling już podawał Myrholowi, kiedy w ostatniej chwili piłkę wytrącił mu Artur Siódmiak. Rafał Gliński i Damian Wleklak błyskawicznie popędzili do kontrataku, mając przed sobą pustą bramkę. „Siódym” jednak zapamiętał przekaz Wenty sprzed kilku sekund – „pusta bramka”. Obrońca reprezentacji Polski nie namyślając się rzucił przez całe boisko.
Michał Jurecki:
Pomyślałem sobie wtedy: człowieku, co Ty robisz?!
Piłka wpadła do siatki, a do końca meczu zostało około 6 sekund. Trener Wenta krzyczał, aby „nasi”wracali do obrony, jednak Norwegowie padli już na kolana wiedząc, że zaprzepaścili szansę na awans do półfinału Mistrzostw Świata. Polska wygrała 31:30, po raz drugi z rzędu meldując się w najlepszej „czwórce” całego globu.
Ostatecznie biało-czerwoni ulegli w półfinale Chorwatom 29:23 w spotkaniu, które jak wspominają nasi zawodnicy, musieli przegrać. Już podczas ostatniego treningu przed meczem z gospodarzami do polskiego sztabu, zupełnym przypadkiem trafiła kartka z czystym protokołem… meczu finałowego: Chorwacja – Francja.
Scenariusz tego filmu był napisany dawno temu, a my graliśmy w nim drugoplanowe role. Próbowaliśmy trochę złamać reguły
- mówił Bogdan Wenta po meczu.
Polacy co prawda do przerwy przegrywali tylko 13:14, jednak w drugiej połowie praktycznie każda sporna sytuacja, jakich w szczypiorniaku pełno, była gwizdana na korzyść gospodarzy.
Biało-czerwonym pozostał mecz o trzecie miejsce z Duńczykami, których już raz pokonali. Szczególnie naładowany na to spotkanie wyszedł Karol Bielecki, nasz największy bombardier, który nie mógł się wstrzelić przez cały turniej. Ostatni mecz z Danią zagrał jednak wybornie, prezentując swoją metamorfozę zarówno na boisku, jak i poza nim. Otóż „Kola” przed meczem… obciął się na „zero”, chcąc dać impuls przede wszystkim sobie. Bielecki trafił aż 10-krotnie i walnie przyczynił się do wygranej. Kolejnym bohaterem, oprócz oczywiście całej drużyny i sztabu szkoleniowego, który zasłużył na indywidualne wyróżnienie był środkowy rozgrywający Bartłomiej Jaszka, który na początku drugiej połowy… złamał rękę. Rozgrywający po szybkim opatrzeniu wrócił jednak na boisko, będąc przy tym jednym z najlepszych zawodników na boisku. Polska wygrała 31:23 i kolejny medal z imprezy rangi mistrzowskiej stał się faktem.
Po Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro 2016, kiedy Polacy zajęli czwarte miejsce, czuć było, że to koniec tej wielkiej drużyny. Największe gwiazdy, ze względu na stan zdrowia oraz wiek, zrezygnowały z gry w kadrze, a młodzi, którzy mieli zająć ich miejsce, cały czas nie potrafią zastąpić wybitnego pokolenia. Kibice obawiali się, że na emocje, jakie fundowali nam przez tyle lat Bielecki, Tkaczyk, Lijewscy, Jureccy będziemy teraz musieli jeszcze długo poczekać. Owszem, od czasu do czasu obecnej reprezentacji wyjdzie niezły mecz z silnym rywalem, jednak jest to wyjątek, a nie norma. Coś się skończyło, a kiedy doczekamy się powrotu Polski do światowej czołówki szczypiorniaka – tego nie wiedzą ani eksperci, ani trenerzy, ani zawodnicy, ani chyba nawet najstarsi górale.
Źródło: TVP Sport/ IHF.info/Opracowanie własne