Grosics, Buzánszky, Lóránt, Lantos, Bozsik, Zakariás, Budai, Kocsis, Hidegkuti, Puskás, Czibor – coś Wam mówią te nazwiska? Stawiam dolary przeciw orzechom, że w 99% przypadków, nie. Ewentualnie ktoś może kojarzyć Puskása, ale resztę? Ich znają tylko piłkarscy zapaleńcy i historycy futbolu przesiadujący godzinami w archiwach. A szkoda, bo reprezentacja Węgier z początku lat 50. określana jest przez ekspertów mianem jednej z najlepszych ekip w historii futbolu. No bo która inna drużyna jest określana mianem „Złotej jedenastki”?
Początek tej legendarnej ekipy datuje się na maj 1949 roku, kiedy to stery nad węgierskim zespołem objął Gusztáv Sebes, jednak tak naprawdę „złota jedenastka” narodziła rok później, 4 czerwca 1950 w Warszawie. Madziarze w towarzyskim meczu rozbili Polskę 5:2 (dwa gole zdobył Ferenc Puskás, a trzy Gyula Szilágyi, dla biało-czerwonych trafili Gerard Cieślik i Zdzisław Mordarski). Od tego momentu rozpoczął się triumfalny marsz Aranycsapat (węg. „złota jedenasta”), zakończony dopiero 4 lipca 1954, o tym jednak później.

Budowa potęgi
Powiedzieć, że Węgrzy wygrywali mecze, to odrobinę za mało. 12:0 z Albanią, 6:0 z Polską, 8:0 z Finlandią, 5:0 z NRD. Puskás i spółka masakrowali kolejnych przeciwników – nie miało dla nich znaczenia, czy mierzą się z outsiderem, czy z byłymi mistrzami świata. Igrzyska Olimpijskie 1952 wygrali w cuglach, zdobywając 20 goli w 5 meczach i ogrywając przy okazji m.in Włochów 3:0, Szwedów 6:0 czy w finale Jugosławię 2:0. Wydawało się, że nie ma na świecie drużyny, która powstrzyma szalonych chłopaków Sebesa. Z takim stwierdzeniem nie mogli pogodzić się Anglicy – twórcy i prekursorzy futbolu. Zorganizowali więc mecz towarzyski, jednak był on towarzyski tylko z nazwy.
Mecz stulecia i taktyka, która wyznaczyła trendy w futbolu
Brytyjskie gazety okrzyknęły spotkanie mianem „meczu stulecia”. Synowie Albionu nigdy nie przegrali jako gospodarz przeciwko zespołom spoza Wysp. Anglicy byli pewni, że są technicznie i fizycznie lepsi od piłkarzy zagranicznych. 25 listopada 1953 roku przekonali się, jak wiele im brakuje.
Węgrzy na Wembley wyszli w innowacyjnym ustawieniu taktycznym 2-3-3-2, w grze wyglądało to jednak jak jedna z wariacji futbolu totalnego. Gospodarze z kolei zagrali w przestarzałym ustawieniu WM (3-2-2-3).

Po pierwszej połowie podopieczni Gusztáva Sebesa prowadzili 4:2, a wynik idealnie odzwierciedlał przebieg gry. Anglicy przez długie minuty nie byli w stanie odebrać piłki, a Madziarze cztery gole strzelili w… 27 minut. W drugiej odsłonie obraz gry zmienił się o tyle, że Węgrzy osiągnęli jeszcze większą przewagę, i prowadząc 6:2 skupili się na posiadaniu piłki. W jednym z nielicznych ataków gospodarzy gola zdobył Alf Ramsey, a mecz zakończył się wynikiem 6:3.
Kluczową rolę w strategii mistrzów olimpijskich odgrywał Nandor Hidegkuti jako fałszywy/cofnięty napastnik, który swoimi wejściami w drugie tempo kompletnie gubił krycie Anglików. Hidegkuti zanotował hat-tricka, dwa gole dołożył Ferenc Puskás, a raz trafił József Bozsik.
Oni grali systemem, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Żaden z tamtych piłkarzy nie znaczył dla nas nic. Nie wiedzieliśmy nic o Puskásu. Wszyscy tamci fantastyczni gracze byli ludźmi z Marsa, gdy tylko nas mijali. Przyjechali do Anglii, Anglia nigdy nie była pokonana na Wembley. Nazwali Puskása „galopującym majorem”, ponieważ był w armii – jak ten chłopak, służący dla węgierskiej armii, mógłby przyjechać na Wembley i strzelić nam porażkę? Ale sposób, którym grali, ich znakomitość techniczna i profesjonalizm – nasza formacja WM została wykończona w dziewięćdziesiąt minut. Myśleliśmy, że rozgromimy tę drużynę – jesteśmy mistrzami, oni są uczniami. Stało się jednak zupełnie inaczej
– tak komentował mecz Sir Bobby Robson
Mundial i pyrrusowe zwycięstwo z RFN
Węgrzy dalej więc kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, aż do piłkarskich Mistrzostw Świata w 1954 roku w Szwajcarii. Do finałowego meczu praktycznie nic nie wskazywało, że jakakolwiek inna drużyna jest w stanie sięgnąć po Puchar Świata. Dowodzeni przez Ferenca Puskasa, Sandora Kocsisa i Nándora Hidegkuti’ego Madziarze bez trudu odprawili na początek Koreę Południową… 9:0. W kolejnym meczu pokonali RFN, czyli swoich przyszłych rywali w finale. Wynik? 8:3. Mało kto jednak zwraca uwagę, że szkoleniowiec Niemców Sepp Herberger posłał wówczas w na plac gry rezerwowych. Dzięki temu poznał słabe strony „złotej jedenastki” i oszczędził kluczowych zawodników przed ćwierćfinałem. A Węgrzy dalej szli jak burza, pokonując w 1/4 finału Brazylijczyków, a w 1/2 – Urugwaj (oba po 4:2). W finale mieli zmierzyć się ponownie RFN.
Cud w Bernie
Pewni siebie faworyci już po 8 minutach prowadzili 2:0. Niemcy jednak nie załamali się, a nawet, co było wręcz szokujące – odbudowali się, doprowadzając do remisu w ciągu zaledwie 10 minut. Herberger wiedział po pierwszym meczu tych drużyn, że o ile największą gwiazdą Madziarów jest Puskas, o tyle najważniejszym zawodnikiem w innowacyjnym systemie gry rywali, był Nándor Hidegkuti, i to jego trzeba zatrzymać. Tak się stało, Węgrzy nie mogli wykorzystać swoich atutów, zarówno przez świetne przygotowanie piłkarzy RFN oraz… pogodę. 4 lipca 1954 roku bowiem w Bernie padał rzęsisty deszcz, co zredukowało przewagę techniczną ekipy Gusztáva Sebesa, Niemcy zaś otrzymali nowoczesne obuwie prosto od Adi’ego Dasslera (współzałożyciel Adidasa) – z najdłuższymi wkrętami, dzięki czemu zachowywali lepszą przyczepność na grząskiej murawie. Na 6 minut przed końcem regulaminowego czasu gry stało się coś, co stać się nie miało prawa – strzałem lewą nogą bramkę zdobył Helmut Rahn, a Niemcy sensacyjnie zostali mistrzami świata.
Początek końca
Spotkanie określane jako „Cud w Bernie” było najważniejszym meczem dla pokolenia Puskasa, Hidegkuti’ego i Kocsisa (który na pocieszenie został królem strzelców Mundialu). Zarówno piłkarze, jak i kibice nie mogli się pogodzić z końcowym rozstrzygnięciem – kapitan Puskas oskarżał rywali o doping, później się jednak z tego wycofując.
Tak naprawdę data 4 lipca 1954 roku była początkiem końca legendarnej „złotej jedenastki”. Co prawda Węgrzy jeszcze przez dwa lata regularnie ogrywali czołowe zespoły świata, w zawodnikach jednak cały czas „siedziało” Berno.

Powstanie węgierskie i koniec „złotej jedenastki”
Dodatkowo w kraju zaczęły wzrastać nastroje antykomunistyczne, osiągając apogeum w październiku 1956 roku – wtedy to wybuchło powstanie węgierskie, co spowodowało brutalną inwazję Sowietów. Ze zniszczonego państwa uciekać zaczęło tysiące Węgrów, w tym także najwybitniejsi piłkarze, m.in. Puskas, Czibor i Kocsis. Był to koniec „złotej jedenastki” – najlepszej drużyny, która nigdy nie zdobyła mistrzostwa świata.
Węgrzy już od prawie 70 lat próbują nawiązać do swoich najlepszych czasów, jednak bez skutku. Obecnie plasują się na 52 miejscu w rankingu FIFA, a w ostatnich eliminacjach do Euro 2020 zajęli dopiero 4 miejsce w grupie (na 5 zespołów), dając się wyprzedzić Chorwatom, Walijczykom i Słowakom.
Nadzieja na lepsze jutro?
Niejako w odpowiedzi na zapaść krajowego futbolu, a także chcąc spełnić marzenie legendy Madzierów Ferenca Puskasa, węgierski premier Viktor Orban w swoim rodzinnym mieście Felcsut stworzył w 2005 roku nowoczesną Akademię, nadając jej imię najwybitniejszego węgierskiego piłkarza. Znany był fakt, że Puskas marzył o nauczaniu młodych adeptów futbolu i założeniu własnej akademii, co postanowił zrobić Orban. Oprócz wysokiego poziomu szkolenia piłkarskiego, Akademia stawia także na edukację – wychowankowie mogą bowiem zamiast kariery zawodniczej wybrać możliwość dalszej nauki, kształcąc się np. na zawód trenera. Przez kolejne lata udoskonalano model funkcjonowania Akademii, a seniorska drużyna Puskás Akadémia FC awansowała nawet do węgierskiej Ekstraklasy.
Czy Madziarze nawiążą jeszcze do czasów swojej świetności? Patrząc po wynikach klubów i reprezentacji na arenie międzynarodowej, można mieć wątpliwości. Jednak kto wie, może w Akademii Puskasa, a może w innym miejscu rodzą się lub już trenują młodzi następcy Hidegkuti’ego, Kocsisa czy właśnie Puskasa? Węgrzy chcą na pewno udowodnić, że „złota jedenastka” nie była jednorazowym, wybitnym pokoleniem. Teraz jednak w dobie nieprawdopodobnego profesjonalizmu, wyżyłowania każdego zawodnika do granic możliwości i specjalistycznego, a wręcz naukowego podejścia do taktyki, ciężko będzie nadrobić stracone dziesięciolecia.
Źródło: Opracowanie własne/PZPN/FIFA TV/”Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej” – U. Hesse
Fot. Screen YouTube FIFA TV